Ludzie
wierzą, że nie znajdą tej "drugiej połówki". Że nigdy nie zaznają
prawdziwego szczęścia. Ze mną też tak było, dopóki nie spotkałam Jego. On
zawsze był roześmiany i pogodny. Kiedy coś zepsuł albo coś mu się nie udawało,
śmiał się. Potrafił wprowadzić miłą atmosferę. Ja tak nie umiałam. Kiedy coś mi
się nie udawało byłam zła i ponura.
Kiedy
gdzieś mieliśmy wyjść ja mówiłam, że się spóźnimy, ale on mówił, że zdążymy. Że
możemy wyjść później, a i tak nam się uda. Zazwyczaj wychodziło na moje, ale on
śmiał się i mówił "że nic nie szkodzi", a tak był wesoły, że wszyscy
stawali się pogodni.
Z czasem
nauczyłam się żyć tak jak on. Potrafiłam cieszyć się każdą wolną chwilą w jego
towarzystwie, beztrosko żyć. Spędzać w jego ramionach cały dzień bez słów, a i
tak być szczęśliwym. A On zaakceptował styl mojego życia i to, że czasem jestem
smutna i zamyślona. Dopełnialiśmy się, choć inni tak nie myśleli. Jego
przyjaciele byli moimi przyjaciółmi. Wśród nich też wprowadzał taką miłą, dobrą
aurę. Lubił się z nimi spotykać, a z czasem, wraz ze mną, tworzyliśmy paczkę
świetnych przyjaciół.
Byliśmy w
sobie zakochani na zabój, na "całe życie i jeszcze dłużej". Czasem
śmialiśmy się z tej naiwności, ale zawsze dochodziliśmy do porozumienia i tego,
że tak naprawdę jest. Któregoś razu mieliśmy pojechać nad jezioro i pobyć sam
na sam. To miały być nasze wspólne chwile. Z entuzjazmem szykowaliśmy się na
weekend nad jeziorem. To dla mnie wynajął domek tuż nad jeziorem. Mieliśmy
spędzić tam miłe chwile. Jednak nigdy tam nie dojechaliśmy...
Wsiedliśmy
w samochód i ruszyliśmy w drogę. Pełni zapału i radości jechaliśmy wesoło
rozmawiając. Nagle pojawiła się ciężarówka i w nas wjechała. Potem pamiętam
już, że resztkami sił wyciągnął mnie z palącego się auta i padł obok mnie na
ziemię. Ktoś już wezwał pogotowie, ale jakoś się nie pojawiało. Ludzie zjawiali
się obok jednak nie zwracaliśmy na nich uwagi. Kiedy sanitariusze wsadzali go
do karetki spojrzał na mnie. Już nic nie zdążyliśmy zrobić. Zamknęłam oczy
kiedy trzymał mnie za rękę. Czułam jak słabnie jego puls i mój też. Jak przez
mgłę widziałam te ostatnie słowa, kiedy poruszył ustami: kocham Cię! Chciałam
mu powiedzieć to samo jednak już nie zdążyłam. Ale myślę, że on to wie.
Dość dobre, ale wyszła z tego taka mini mini mini miniaturka opowiadania. Mama tylko uwagę co do czcionki, jakaś taka "duża. Ogólnie pomysł dobry
OdpowiedzUsuń